(c.d. z poprzedniej strony)
Jak to się dzieje, że chrześcijańscy „faszyści” (tacy jak Wróbel) powinni dostawać wyroki, a autorzy bluźnierczych obrazów i rzeźb nie powinni - próżno pytać. Zakazanie artyście realizacji jego bluźnierczych wizji - lub nawet mniej: zabronienie mu publicznego obrażania ludzi głębokiej wiary, którym zwyczajnie serce się kraja, patrząc, jak Bogu wymyślają jego synowie i córki - świadczyłoby o braku tolerancji dla innych wyznań czy wolnej myśli artysty.
Czyli kolejny raz powtórzony schemat: chrześcijańskie symbole bądź tak trudne do uchwycenia uczucia religijne mogą być wykpiwane i poniewierane, ponieważ chrześcijaństwo jest „monopolistą na rynku wiary”. I jako najsilniejsze - pomimo tylu oddziaływań czy to od zewnątrz, czy od wewnątrz niszczących Kościół - musi przyjmować na siebie najwięcej ciosów od wojowników o równość i sprawiedliwość, biernie patrząc, jak Bóg staje się dla nich towarem służącym twórczej ekspresji.
Podobne zjawisko obserwowaliśmy nie tak dawno, bo przed Świętami Bożego Narodzenia (2012 r.) w Centrum Kultury Współczesnej Zamek Ujazdowski. Znalazły się tam takie atrakcje, jak: „Wypchany powalony koń z wbitą w bok tabliczką z napisem z krzyża Chrystusa INRI, ukrzyżowana na łóżku kobieta w szpitalnym fartuchu, labradory pilnujące kurczaka, gołębie, które „usiadły” na gzymsach budynku, powieszony na masztach chłopiec, instalacja przedstawiająca obraz złożonych do modlitwy rąk, pod którym stoi łóżko z leżącymi dwoma mężczyznami oraz podwojona postać o twarzy samego autora wystawy ubranego jak do własnego pogrzebu”, a nawet rzeźba przedstawiającą Hitlera modlącego się na klęczkach w dawnym getcie w centrum stolicy.
Jak pisała w noworocznym wydaniu „Przewodnika Katolickiego” Małgorzata Szewczyk o akcji Krucjaty Młodych przeciwko bluźnierstwu, „cała ekspozycja włoskiego ‘artysty’ Maurizia Cattelana nosi znamienny tytuł Amen i raczej nie jest przypadkowa. Trudno też mówić o przygodności wyboru symboli chrześcijańskich”.
Bełkotliwa terminologia
Nie warto się rozpisywać, czym jest wolność, czym tworzenie i jak jedno ma się odnośnie drugiego - ważne jest to, jak współcześni pseudoartyści rozumieją wolność tworzenia. Jeśli taki Bob Flanagan, chorujący na mukowiscydozę swoje cierpienie chciał niegdyś wyrazić poprzez przekształcenie swojego penisa w przedstawienie Jezusa Chrystusa w koronie cierniowej… - oto cała wolność, gdzie tworzenie jest żerowaniem na tym, co stworzone - ludzkim ciele. Oto antysztuka.
Zrozumienie terminologii używanej przez współczesnych „artystów” i przyklaskujących im krytyków może pomogłoby w zrozumieniu całego procesu twórczego tych pierwszych. Przykładowo: termin „pasja”. Dorota Nieznalska w swojej wideoinscenizacji pokazała nam kiedyś mężczyznę ćwiczącego na siłowni, przy czym na krzyżu zamiast Syna Bożego, znowu widzieliśmy męskie genitalia. Jak tłumaczyła pani krytyk: „znaczenia tej pracy odwoływały się do problemu ‘męskości’[...], która musi zostać wytrenowana, wyćwiczona by sprostać obowiązującym wzorcom. Ponoć mamy tu do czynienia z problemem kształtowania się męskości w kontekście kultury konsumpcyjnej i polskiej katolickiej tradycji, a termin „pasja” służy zamiennie - jako męka oraz oddanie się czemuś, poświęcenie.
Chrześcijański „faszysta” ma jednakże nie lada problem w zrozumieniu podobnego bełkotu i z wartością przekształcenia tego bełkotu w dzieło sztuki. Widać zbyt jest zaślepiony swoją wiarą (a także zdrowym, logicznym i praktycznym rozumem) i pyszny w bronieniu jej przed tą całą twórczą wolnością.
Sztuka i religia nie chcą dziś iść w parze. Jedna wstydzi się drugiej i dlatego jedna drugą wystawia na pośmiewisko. Problem bowiem jest następujący: antysztuka opiera się na błędnie pojętej wolności. Zaś lewackie loże opiniotwórcze biją brawa tam, gdzie powinny łapać się za głowy. Wolność tworzenia nie jest wolnością odtwarzania - a taka to „sztuka” dziś triumfuje.
Od kiedy człowiek odkrył tolerancję, stara się na nią zasłużyć, podobnie - od kiedy odkrył, że szokowanie podnosi atrakcyjność nazwiska (bo przecież nie o arte tu chodzi) - robi wszystko, by szokować. Stąd niektórzy uważają, że kiedyś artyści - parający się sztuką religijną – „wykonywali wyposażenie kościołów”, a obecnie twórczy buntownicy zmagają się z problematyką religijną na poważnie - odkrywają, tworzą, przecierają oczy głupcom.
Cóż - bycie buntownikiem wchodzi widocznie w krew. Co się stanie, jak chrześcijański „faszysta” zacznie się buntować przeciw ludzkiej marności - strach pomyśleć. A nuż drogą twórczości doprowadzi siebie i innych do Boga? |