Obecność
strona główna · działy · tagi · o autorze · szukaj · Polacy.eu.org  
 

Kultura i sztuka (tylko blog)2012.10.06 09:54 15:10

Odrobina koreańskiej magii

 
 
Późnym popołudniem myszka robi się leniwa, a spuszczone z oka myśli wybiegają ku wieczornym przyjemnościom. Uwaga błądzi, raz po raz potyka się o coraz luźniej związane z pracą linki.
 
I bardzo dobrze, że uwaga błądzi i potyka, bo pod kolejnym odwiedzonym linkiem czai się zaskakująca wiadomość: dostałem się na jeden z obleganych kursów, organizowanych przez warszawskie Centrum Kultury Koreańskiej. Jesienny semestr rozpoczyna się koncertem muzyki tradycyjnej. Należy się stawić. Dziś! Za godzinę!!!

Zastrzyk adrenaliny, rzut oka na stronę internetową Centrum - gdzie ono jest? Jak tam dojechać?
Wkładam buty, zarzucam kurtkę i mnąc w ręku parasol, a w ustach złorzeczenia (bo oczywiście mogłem sprawdzić wcześniej, czy nie jestem na liście - ale nie sprawdziłem; organizatorzy mogli zawiadomić przyjętych mailem - ale nie zawiadomili) - brnę pod grożącym deszczem niebem na przystanek.
Ludzi sporo, autobusów wcale. Już wiem, że się spóźnię. Wyobraźnia automatycznie włącza przegląd taktyk: królewskie wejście odpada, ale jakaś odwrotność wyjścia po angielsku? Wyczekanie do końca imprezy i infiltracja pod osłoną nieuniknionego rozgardiaszu? Rzetelne przeprosiny? Twarz smutna i w oczach konfuzja?
Bo pojawić się muszę, skoro "obecność wymagana"...

Tymczasem zajeżdża autobus, i to z tych pospiesznych. Dobra nasza! Jedziemy. Póki co, żadnych korków. Pojawia się nadzieja, z każdym przebytym w tempie kilometrem rośnie, w okolicach Placu Trzech Krzyży przekluwa w cień szansy: że zdążę. Istne czary! Gdy autobus zatrzymuje się na właściwym przystanku, jestem w drzwiach pierwszy. Wysiadam i gnam. Według planu zostało do pokonania kilkaset metrów, do skweru przy stacji PKP Powiśle. Mijam Muzeum Narodowe, parking i  wijącymi się po zarośniętej skarpie schodami zanurzam w przyjazny, jesienny zapach liści. Gwar Alej Jerozolimskich zostaje wyżej. Parę metrów różnicy, a słychać jak oddychają drzewa.

Przechodzę obok jednej, potem drugiej niedużej willi. Żadna nie jest tym poszukiwanym ośrodkiem kultury. Przede mną, z lewej majaczy już mur odgraniczający skwer od żeńskiego klasztoru. A przecież budynek Centrum powinien być tuż przy stacji, niemal vis-à-vis Muzeum Wojska Polskiego! Zawracam, wspinam się po schodach, tymczasem ktoś schodzi: młoda dama, w płaszczu koloru kawy z mlekiem. Gdy dzieli nas kilka stopni zadzieram głowę i pytam, czy przypadkiem nie wie, gdzie jest ośrodek kultury ko..? Nie kończę, bo po uśmiechu widzę, i zaraz słyszę: też się tam wybieram.
Zbłądziliśmy zatem oboje, lecz okazuje się kierowani przez niezależne źródła. Ja - przez plan, towarzyszka - przez taksówkarza. Skoro tak, avanti!

Bryła trzeciego budynku wtulona w objęcia gałęzi rokuje dobrze, ale tylko dopóki nie podchodzimy bliżej. Szczęśliwie na horyzoncie widać kilku tubylców. Chętnie i uprzejmie udzielają informacji: Centrum Kultury Koreańskiej jest tuż, po drugiej stronie parku, za rogiem, za wiaduktem, za filarem, na prawo, na lewo, naprzeciwko...
Maszerujemy od razu raźniej. Sprawdzam czas - zdążymy!

I rzeczywiście, "zdanżamy". Budynek nie jest bynajmniej sześciennym pudełkiem, jak go na planie malują. To nowoczesny, przeszklony biurowiec. Kawa z Mlekiem studzi mój entuzjazm: Centrum jedynie wynajmuje pomieszczenia na parterze i pierwszym piętrze.

Wchodzimy. W połączonej z hallem sali jest już ponad sto osób, w przytłaczającej większości młodzieży. Ba, głównie dziewcząt! Panowie, ruszcie się...
Zainteresowanie najwyraźniej przerosło oczekiwania organizatorów. Nie dla wszystkich starcza miejsc siedzących, dostawiają krzesła.
Rozglądam się. Oprócz koreańskich elementów wystroju wnętrza, uwagę zwracają cztery siedzące obok siebie na widowni panie w tradycyjnych sukniach. Umalowane, z upiętymi włosami. W ich ubiorze przeważa mocny ton między różem a szkarłatem.

Rozpoczyna się inaugurująca jesienne zajęcia uroczystość. Najpierw w imieniu gospodarzy jesteśmy witani my - goście. Następnie zostają kolejno przedstawieni prowadzący zajęcia nauczyciele i instruktorzy. Zebrani reagują na każdego aplauzem, najwyraźniej znają ich z poprzednich semestrów. Bardzo to dobrze świadczy!
Na końcu przedstawione zostają owe cztery egzotycznie ubrane panie: okazuje się, że są to wykonawczynie dzisiejszego koncertu. Po prezentacji, brawach i ukłonach opuszczają widownię. Znikają na chwilę na zapleczu, by pojawić się już z instrumentami w rękach na scenie.

Od Chin i dalej na Wschód, kultura jest wyraźnie inna, niezrozumiała poza najbardziej podstawowymi gestami, jak właśnie ukłon. Szczególnie dotyczy to muzyki. Ale tę obcość, barierę można też uznać za atut i przystąpić do "rozpoznania bojem". Być otwartym na to, co nowe, ale i uważnym na to, co jest na tyle rudymentarne, że mimo obcości kultur pojawia się w zrozumiały sposób, komunikuje, budzi rezonans.
Można oczywiście podejrzewać, że znajome elementy są znajome jedynie z pozoru, lub wręcz wynikają z projekcji. Z drugiej strony brak kontekstu, odniesień i słuchanie z "czystym umysłem", bez założeń, z pokorą - mogą przynieść zadziwiające owoce.
Przede wszystkim warto pozbyć się kompleksów. Pozaintelektualne zmysły mają swoje domeny i swoją prawdę, którą nie sposób weryfikować poza nimi.

Koncert trwał niecałą godzinę. W utworach granych akustycznie w różnych konfiguracjach instrumentalnych słychać było perfekcyjny warsztat wykonawczy. Także doskonałe zgranie Pań jako zespołu. Bo chociaż przedstawione zostały indywidualnie, precyzja rytmiczna i melodyczna w utworach wymagających współpracy instrumentów była, na ile mogę ocenić, doskonała. Czarowały współbrzmieniami dźwięków wydobywanych z przypominającego naszą cytrę gayageum i uderzanego na różne sposoby bębna. Czarowały melodyjnym, słodkim, przywodzącym na myśl ciepłe pocałunki dźwiękiem dużego, poprzecznego fletu. Do tego dochodziły wyrafinowane, przynajmniej dla zachodnich uszu, tonacje i rytmy.
Wszystko to zawładnęło uwagą słuchaczy.

Ale szczególne wrażenie zrobił fragment utworu w unikalnym dla Korei gatunku pansori.

Pansori to opowieść śpiewana, recytowana, grana (w sensie aktorskim) przez śpiewaka i muzyka akompaniującego na bębnie. Utwory tego rodzaju trwają czasem wiele godzin, a ich wykonanie bywa rozkładane na dni (i niech ktoś teraz powie, że sitcomy to nowy, zachodni wynalazek!)
Miałem nadzieję usłyszeć coś z tego gatunku - i nie zawiodłem się. Nie rozumiałem ani słowa, ale gestykulacja (wachlarz!), ruch sceniczny, a szczególnie intonacja i melodyka śpiewu były chwilami zaskakująco swojskie. Wyzwalany na scenie ładunek ekspresji można było mierzyć w kilotonach. Nie chodziło tylko o perfekcję wykonania ani o mocny, doskonale ustawiony głos śpiewaczki, ani nawet o niesamowity dialog bębna i melodii. To była po prostu jedność. Żywa, pulsująca, przypominająca polujące zwierzę lub potężną rzekę, narracja.
Ten rodzaj sztuki, tak oszczędny i ekspresyjny, wydoskonalił się przez pokolenia i stał niezwykle silnym i pojemnym medium. W kilku minutach skondensował wrażenia o intensywności i obrazowości wspomnień. Nic dziwnego, że znalazł się na liście Dziedzictwa Ludzkości UNESCO.

W drugiej części koncertu przewidziano współczesne utwory. Nazywając rzeczy po imieniu - piosenki pop. Tyle, że w aranżacji na tradycyjne instrumenty.
Ten pomysł wydał mi się niezbyt trafiony. No, ale cóż. Taki widać polityczny zamysł i trzeba odcierpieć, w imię wdzięczności za wcześniejszą ucztę.

Wykonawczynie znów zniknęły w garderobie. Zostawiły tam owe imponująco-onieśmielające, tradycyjne szaty i wróciły na scenę w... spodniach i bluzeczkach! Okazało się, że to zwykłe dziewczęta, z krwi i kości!

Przejście od szlachetnej tradycji do produkcji masowej (któż z nas nie słyszał o KPOP i gangnam style? No dobrze, ja do niedawna nie słyszałem...) trochę zgrzytało. Na dodatek wyczuwało się niedopracowanie i chyba jednak potraktowanie tego repertuaru "po łebkach". Miałem krępujące wrażenie, że oto znalazłem się na szkolnej akademii, i że na domiar złego większość słuchaczy czuje się podobnie.
Część akompaniamentu była odtwarzana z taśmy, hałas zagłuszał śpiewającą bez mikrofonu wokalistkę, do tego pojawiły się problemy techniczne: najpierw jedna, potem druga przerwa w wyrzucanej z głośników popowej sieczce...
Tak to przynajmniej wyglądało: problemy techniczne. Zakłopotanie powtarzającymi się przerwami słuchający pokrywali najpierw grzecznym milczeniem, następnie nerwowymi uśmiechami. Ale po kolejnej pauzie (bo to jednak były pauzy w piosence), zakłopotanie i skrępowanie magicznym obrotem rzeczy przefermentowało w ulgę i musującą radość. Nowa aura udzieliła się nie tylko występującym, ale nawet wygarniturowanemu organizatorowi (zaobserwować kątem oka szeroki uśmiech, rozkwitający na kamiennej dotąd twarzy - bezcenne!) A widownia zaczęła klaskać i kołysać się do rytmu, wtórować co bardziej wpadającym w ucho frazom. Puściły jakieś podskórne, nieuświadamiane dotąd lody.

Część artystyczna nieubłaganie zmierzała do końca. Jeszcze chwila oglądania zawartości stojących pod ścianami przeszklonych gablotek, rozmowy w luźnych grupkach, informowanie się, dopinanie szczegółów uczestnictwa w organizowanych przez Ośrodek kursach, i...

...wychodzę. Po drugiej stronie ulicy mijam mekkę warszawskich hipsterów: awansowaną do rangi lokalu halę biletową PKP Powiśle. Pamiętam ten okrąglak jeszcze z czasów PRL. Betonowoszary element krajobrazu, wyróżniał się wtedy kształtem. Teraz budzi zapyziałe wspomnienia i niestety nie potrafi ich niczym przebić: kojarzy się raczej ze sztetlem, niż z metropolią. Na zewnątrz toporne stoliki z desek i żelaza. Wewnątrz, w przykurzonym półmroku, pojedynczy goście. Tylko nad stolikiem przy oknie zwisa zmięta para. Nie wiem - czemu to miejsce jest modne? Czy wystarczy, że pisuje o nim Wyborcza?

W górę po schodach, dalej już prosto, na Nowy Świat. Przemierzam przestrzeń, która nie istnieje - przynajmniej według mapki na internetowej stronie Centrum. Ale to poniekąd właściwe. Jest wieczór, środek Europy. A ja wracam z Azji, z Kraju Porannej Świeżości.

 
 
Strona www Centrum Kultury Koreańskiej w Polsce
gugak.fm - radio nadające sporo tradycyjnej muzyki koreańskiej, dostępne także przez internet 

 
2189 odsłon  średnio 4,8 (5 głosów)
zaloguj się lub załóż konto by oceniać i komentować   
Tagi: Korea, Ośrodek Kultury Koreańskiej w Warszawie, Centrum Kultury Korei, pansori, muzyka, gayageum, PKP Powiśle, Daleki Wschód.
Re: Odrobina koreańskiej magii 
Christophoros Scholastikos, 2012.10.06 o 13:23
Ja też od niedawna wiem co to jest Gangman syle. Nawet raz próbowałem. Smakowita przebieżka. Kraj porannej świerzości to wyjątkowo trafne spostrzeżenie.

Bardzo lubię azjatyckie kino. Widać w nim głębię ludzkich odczuć na tle cywilizacji przemocy. W filmie hero, odległym marzeniem stało się to by nie mieć miecza ani w ręce, ani nawet w sercu. Wygląda jakby tęsknota za porządkiem miłości była dla człowieka naturalna. To tak na marginesie.

Dziękuję za oderwanie od wszystkiego codziennego.
zaloguj się lub załóż konto aby odpowiedzieć  
 
Kłamstwo powinno się zwalczać prawdą, a nie pałką policyjną.

login:
hasło:
 
załóż konto, załóż bloga!
Więcej funkcji, w tym ocenianie i komentowanie artykułów.
odzyskaj hasło
najnowsze komentarze
Re: Niemcy. „Za duże dla Europy, za małe dla [...]
MatiRani → Piotr Świtecki
Re: Niemcy. „Za duże dla Europy, za małe dla [...]
GPS → Piotr Świtecki
Re: Czy Polacy.eu.org to portal antysemicki?
Piotr Świtecki → Swiatowid
Re: Czy Polacy.eu.org to portal antysemicki?
Swiatowid → Piotr Świtecki
Re: Rosja: zacieśnianie kontroli nad niezależnymi [...]
Swiatowid → MatiRani
Re: Rosja: zacieśnianie kontroli nad niezależnymi [...]
MatiRani → Piotr Świtecki
Re: Kompleksy "Made in Poland"
Marek Stefan Szmidt → Piotr Świtecki
Re: Ruskie onuce czerwonej zarazy
Piotr Świtecki → Marek Stefan Szmidt
Re: Ruskie onuce czerwonej zarazy
Marek Stefan Szmidt → Piotr Świtecki
Re: Ruskie onuce czerwonej zarazy
Piotr Świtecki → Marek Stefan Szmidt
Re: Ruskie onuce czerwonej zarazy
Marek Stefan Szmidt → Piotr Świtecki
Dedykacja
Piotr Świtecki
Re: Trzy dni w Polin
Marek Stefan Szmidt → Piotr Świtecki
Re: Dziady
Marek Stefan Szmidt → Piotr Świtecki
więcej…