Idee | 2018.02.05 12:50 02.14 07:54 |
A na deser - metafizyka! | Piotr Świtecki | | | |
Najmocniej przepraszam, ale niczego, co by przypominało recenzję, napisać nie jestem w stanie. Po prostu - nie da się! | Dlaczego? Bo za dużo w „Bezsilności i zemście prawdy” Konrada T. Lewandowskiego szczodrze rozrzuconych po stronach klejnocików spostrzeżeń i perełek wniosków. Trudno wybrać i wyrwać z całości garść, by rzucić na zanętę. Na dodatek jest to formalnie esej filozoficzny, zatem prozatorski odpowiednik tego, czym w poezji bywa liryka. Jak tu oddać niepowtarzalne przecież współgranie wyobraźni Autora i czytelnika?
Książka poleca się na okładce sloganem, że jest dla każdego, kto jest otwarty na nowe myśli, zaś Autor w treści samookreśla się jako pisarz prawicowy. Oczywiste więc, że łaknący lukrów poprawności politycznej przypłacą lekturę światopoglądowym odpowiednikiem kataru żołądka. Mniej oczywiste jest, że i niejeden prawicowiec zostanie wybity ze schematu, choćby kwestiami religijnymi lub - potraktowanymi po macoszemu, czyli wcale - ekonomicznymi. Nie bardzo jest zatem jak dać potencjalnemu Czytelnikowi o tej książce pojęcie. Pozostaje mu ją wręczyć i zachęcić: przeczytaj sam!
A czyta się „Bezsilność” dobrze. Na tyle dobrze, że gdy teraz pisząc tę notkę zaglądam między okładki, ponownie zagarnia mnie strumień wydrukowanych myśli. Kilka minut później łapię się na tym, że zamiast stukać w klawiaturę, przewracam kolejne kartki… Bardziej profesjonalni recenzenci mają zapewne odporność większą - można recenzje znaleźć na przykład tu lub tu. Ja jednak z recenzenckiego opisu zrezygnuję. Poprzestanę na impresji.
Choć książka obiecuje nowe myśli, dla mnie jej siłą jest napotkanie także wielu myśli znajomych, które przez moją głowę już się w ostatnich latach przewijały. Zwykle mniej wyraźnie, nie „czarno na białym” - ale jednak. Przewijały się w rozmowach z przyjaciółmi, w dyskusjach w sieci, w snutych na własny użytek intuicjach i przemyśleniach. Teraz, ku swemu zaskoczeniu i radości, odnajdywałem je na stronach - uporządkowane, wyrażone jasno i dobitnie, poprowadzone konsekwentnie od początku do konkluzji.
Prócz powyższego explicite, na drugim planie dźwięczy implicite subtelny, charakterystyczny ton: ciekawości, troski, zaangażowania i nadziei. Czytać tę książkę to trochę jak znaleźć się w salonie końca XIX wieku, w którym przy ciastkach i kieliszku portweina energiczny pan w tużurku i pince-nez mesmeryzuje towarzystwo (czyli nas), ze swadą diagnozując bolączki czasów. Trafnie wybiera kluczowe problemy, nie stroni od śmiałych tez i przejaskrawień, używa przy tym nie tylko zdań złożonych, ale i akapitów - lecz bez barokowych ekscesów! W ten sposób uwodzi uwagę słuchaczy, buduje w ich wyobraźni coraz potężniejszą, spójną, przekonującą wizję. Czasem zjadliwie zaszydzi, czasem odrobinę pofantazjuje… Można się z nim w niektórych kwestiach nie zgadzać, momentami nawet oburzać - nie sposób mu tylko zarzucić, by był nie dość zajmujący. Tym bardziej, że pozytywistyczny w swym zdyscyplinowaniu wywód, jest bez dwóch zdań podbity płomykiem romantyzmu.
Odwołanie do XIX wieku w powyższym akapicie może być mylące, więc dopowiem: chodzi tylko o posmak kulturowego archetypu, jaki wydaje się w trakcie lektury uobecniać. A ponieważ salony międzywojenne były zbyt skażone dekadencją, czasy PRL nie są w stanie dostarczyć adekwatnego obrazu, a na współczesną polską inteligencję można co najwyżej spuścić zasłonę milczenia (przy optymistycznym założeniu, że jest na co spuszczać), konieczne było odwołanie się aż do wieku XIX, kiedy inteligent jeszcze coś znaczył, jeszcze chciało mu się chcieć i - przede wszystkim - jeszcze był…
Jedną z tez Autora jest nieuchronność odejścia obecnego ustroju Zachodu od demokracji. Ciekawe, że na taki właśnie rozwój sytuacji podczas zeszłorocznej konferencji „Europa. Kryzys i nadzieja”, na której miałem okazję być, zwrócił uwagę dr Dariusz Karłowicz. Oderwana od demosu kasta europejskich techno- i biurokratów, chroniona różnorodnymi immunitetami i uzupełniająca swój skład często przez daleką od demokratycznych (w każdym razie jawnych) procedur kooptację, już de facto jest klasą arystokratyczną.
Od siebie dodam, że wbrew Autorowi nie uważam, by do egzekwowania władzy w cywilizacji informacyjnej nadal konieczna była armia. Wystarczą pieniądze i narzędzia informacyjne; zatem, ostatecznie wystarczą pieniądze. W przeciwieństwie do odrzutowców, domów i nawet żądz, współzawodnictwo i władza nigdy się nie nudzą. Dorzućmy do tego sztuczne inteligencje, które będą nowym czynnikiem, wybijającym się na autonomię - i będziemy mieć obraz nieodległej przyszłości, różniący się od filmów science-fiction tylko brakiem „fiction”.
Pod koniec książki Autor zachęca do rutynowego odbywania przez studentów ćwiczeń, polegających na konstruowaniu systemów metafizycznych, i przedstawia swój tego rodzaju system. Ponieważ jednak mnie ów system nie przekonał (być może skutkiem niezrozumienia), a z niektórymi postulatami wręcz się ostentacyjnie nie zgadzam (znowu: być może na skutek ich niezrozumienia), to choć o bycie studentem posądzić mnie nie można, też spróbuję w tej konkurencji swych sił. Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało!
Na deser - metafizyka
1. Najogólniejsza i najbardziej fundamentalna cecha rzeczywistości to doświadczenie istnienia (samoświadomość).
2. Nieuniknionym rezultatem samoświadomości jest napotkanie transcendencji.
Trudne jest uchwycenie „ja”. Łatwiej by „ja” dostrzegło to, co jest wobec niego transcendentne (np. świat zewnętrzny, podświadomość, upływ czasu, cielesność jaźni).
Szczególnym przypadkiem transcendencji jest spotkanie drugiego „ja”.
3. Granica między „ja” i transcendentną resztą jest rozmyta.
4. Transcendencja jest nie do uniknięcia. Prawdopodobnie jest immanentną cechą istnienia (wobec świata). Ale na pewno jest immanentną cechą istnienia wobec siebie: ponieważ jeśli „ja” chce się ustawić w pozycji poznawania samego siebie, staje do siebie w relacji transcendentnej.
5. Horyzont poznawczy. Ponieważ jest to, co transcendentne, nasze poznanie nigdy nie jest pełne (zachodzi coś, co można nazwać „poznawczym horyzontem”). Z tego względu nawet jeśli cechą świata jest całkowity determinizm, jest on dla nas poznawczo nieosiągalny. Stąd, istnienie w obrębie horyzontu poznawczego nie podlega determinizmowi, a wolną wolę rozumieć można jako akty w obrębie takiej właśnie nie-determinacji.
(Tutaj małe odniesienie do systemu metafizycznego Konrada T. Lewandowskiego: jego koncepcja Zasady Zachowania Wolnej Woli, bardzo zgrabna i w stylu mile scholastyczna, wydaje mi się charakterystycznym dla katolickiej myśli stawianiem wozu przed koniem, tj. przyjmowaniem z góry tezy, dla której należy dopiero, skutkiem intelektualnych wygibasów, znaleźć zaspokajające rozum wyjaśnienie.)
6. Jedność czasu (próba zapisu sformalizowanego):
jeśli stan świata, lub dowolnej jego części, oznaczymy literą W
i jeśli czas oznaczymy literą t,
i jeśli ∆t = t1 - t0
to nie tylko dla ∆t = 0
Wt0 ≡ Wt1
(to oczywiste), ale też
dla ∆t → 0
Wt0 = Wt1
Powyższe zaś jest prawdziwe także dla
∆t = t0 - t1
zatem nie ma strzałki czasu!
Nie ma zatem różnicy natur przeszłości i przyszłości. Różnica jest jedynie subiektywna, ze względu na redukcję niepewności, przyjmującej poprzez teraźniejszość formę wspomnień.
(Teraźniejszość, jak wykazuje psychologia, też ma charakter rozmyty; zaś w fizyce horyzontem poznawczym są np. efekty kwantowe i relatywistyczne.)
Jedność - a nawet, można powiedzieć, jednoczesność przeszłości i przyszłości oznacza, że teraźniejszość tak samo przynależy do obu, i od obu zależy. Ale ze względu na dotykającą nas transcendencję, a więc horyzont poznawczy, teraźniejszość bardziej niż od przeszłości, zależy od przyszłości (sic!).
Ujmując tę zależność od drugiej strony: to, co jest teraz - w tym nasze akty - bezapelacyjnie „kształtuje” przyszłość.
Od naszych aktów teraźniejszych, choć są bardziej znajome, oddalamy się. Do urealnienia naszych aktów przyszłych się zbliżamy.
Teraźniejszość jest przyszłością.
Cóż za banał. Ale za to jak wywiedziony! I to na trzeźwo!
Na marginesie odnotowuję aluzję do teorii sterowania: „przyczyną jest cel lub zbiór stanów przyszłych” (za doc. Kosseckim), oraz narzucające się skojarzenie z dobrą, starą „przyczyną celową”.
Pozbyliśmy się całkowicie hipostazowania pojęć w rodzaju „substancji” czy „aktu”. Nie są potrzebne.
Pozbyliśmy się całej klasy problemów związanej z Bogiem, nie pozbywając się bynajmniej Jego samego.
Znajdujemy się - jako wygrodzone z transcendencji istnienia - w wierzchołku stożków poznawczych przeszłości i przyszłości. Jesteśmy elementami a-czasowego, wciąż afirmującego się logosu-arché.
Czy powyższa propozycja metafizyczna spełnia postulat Konrada T. Lewandowskiego, by system taki był owocny poznawczo? Nie jestem pewien. Ale spełnia, mam nadzieję, przynajmniej „kryterium pocieszenia”, za jakie Autor uznaje jako-taką literacką - czyli fantazyjną - atrakcyjność. Mnie w każdym razie skonstruowanie i zapisanie powyższej „metafizyki” sprawiło sporo radości. A że inspiracją była właśnie „Bezsilność i zemsta prawdy”, jestem Autorowi podwójnie wdzięczny. | Konrad T. Lewandowski: Bezsilność i zemsta prawdy. Esej filozoficzny o stanie obecnym i przyszłości cywilizacji Zachodu
Wyd. Ferratus Michał Smętek, Gdynia 2017. Format B5, 133 s.
Więcej informacji, w tym fragmenty książki: przewodas.pl |
3636 odsłon | średnio 4 (3 głosy) |
Tagi: metafizyka, Konrad T. Lewandowski, ja, prawda, inteligencja, inteligent, filozof, recenzja, bezsilność, zemsta, Verdun, Książę, cywilizacja, cywilizacje, nauka o cywilizacjach, cybernetyka, metacybernetyka, horyzont poznawczy, elita, elity. Dzięki internetom... | | | Piotr Świtecki, 2018.02.07 o 08:07 | Dzięki internetom Autor książki zwrócił mi na FB uwagę, którą tu odnotowuję: "Co do metafizyki, to transcendencja tworzy z założenia sztywną granicę wewnątrz-zewnątrz. Jeśli granica ta jest nieostra, jak pomiędzy Ja a otoczeniem Ja, to jest to immanencja." www.facebook.com | zaloguj się lub załóż konto aby odpowiedzieć |
|
|
Kłamstwo powinno się zwalczać prawdą, a nie pałką policyjną.
|
|